FAKTY 2010 - LOT
Jeśli niniejszą tetralogię „Fakty 2010” poprzedzić jeszcze początkowym fragmentem innego opracowania na tej stronie p. t. „Zamach na prawdę - cz. 1” – zyskuje się pełny przegląd okoliczności związanych z tragicznym wydarzeniem 10.04.2010r. Od podłoża polityczno-propagandowego oraz przygotowania lotu, przez przebieg lotu i podejścia, po reperkusje po tragedii.
Wobec odmiennych interpretacji i licznych kontrowersji co do opisanych tu wydarzeń i zachowania się ich uczestników, nie chcę narzucać własnych ocen. Tym niemniej wyjaśnienia są niezbędne, a te wynikają również z moich dociekań. Aby czytelnik dążący do samodzielnych wniosków mógł je łatwo pominąć – wyróżniam je inną czcionką. A w głównym tekście podaję bezspornie udokumentowane i pozbawione mych osobistych ocen fakty.
Lot oraz podejście do lotniska przebiegały wg załączonych
rysunków, na których oznaczyłem sytuacje charakterystyczne. Niekiedy już samo ich
umiejscowienie dowodzi absurdalności zarzutów, jakie w związku z nimi krążą.
Mój opis lotu nie uwzględnia wszystkich jego elementów i
manewrów, nie jest więc pełny w sensie lotniczym. Nie omawia wszystkich
przypadkowych fraz i sylab, a także luźnych pogaduszek załogi, które z lotem
nie miały związku. Ale zawiera wszystkie istotne, które miały lub mogły
mieć wpływ na tragiczne zdarzenia.
Jakkolwiek większość notacji czasu jest określona z
dokładnością co do sekundy, to, jako pochodzące z różnych rejestracji i
korzystających z własnych zegarów, mogą się różnić nawet o cztery sekundy. To w locie do Smoleńska i na
większości podejścia nie ma praktycznego znaczenia, a w ostatniej fazie podejścia już te
różnice uzgadniałem.
Warszawa
Niewątpliwy związek z lotem miała jego załoga. W przestrzeni medialnej
funkcjonuje absurdalna teza, jakoby śp. Prezydent „podstawił swoich pilotów”, a
ci „nawet nie znali samolotu Tu-154”. Tymczasem wyłanianie załogi na omawiany
lot opisuje Zał. nr 2 do raportu Millera. A nie było to łatwe, ze względu na
spiętrzenie lotów w dniach 7, 8, 10 i 12.04.2010r. Oraz ze względu na niedobór
kadry dla tego samolotu, spowodowany odejściami pilotów z 36. Pułku w roku 2008,
a więc za kadencji PO-PSL.
Z trzech dowódców Tu-154, jacy w 36. Pułku mieli uprawnienia
Head, śp. Kpt. Arkadiusz Protasiuk był najmłodszy. Ale w pułku służył już 13
lat, od 1997 roku, kiedy z wyróżnieniem ukończył „Szkołę Orląt” w Dęblinie.
Został pilotem klasy mistrzowskiej i uzyskał pierwszą klasę pilota wojskowego.
Zdobył też uprawnienia do wykonywania lotów w dzień i w nocy według procedur
IFR przy warunkach IMC w charakterze dowódcy załogi na samolotach Tu-154M i Jak-40,
a także uprawnienia pilota doświadczalnego III klasy samolotu Tu-154. Jego
nalot tylko na samolocie Tu-154 wyniósł 2907 godzin, w tym 492 godziny na fotelu
dowódcy.
Tu komisja Millera wysunęła zarzut, jakoby „załoga nie
miała aktualnych uprawnień”. Chodziło zaś o braki formalne, związane nie z
nabyciem tych uprawnień, ale z przedłużeniem terminu ich ważności. Mimo to
piloci posiadali właściwe certyfikaty, choć komisja Millera kwestionuje tryb
ich odnawiania. Wyjaśnijmy jednak, że te sytuacje dotyczyły wszystkich pilotów 36.
Pułku, a nie tylko tej załogi. A wynikały z narzuconych wojsku cięć
budżetowych. Cięć, które w latach 2009/10 na Min. B. Klichu wymusił osobiście
Premier D. Tusk. Bo przypomnijmy; od 2.5 roku rządziły PO-PSL.
Smutnym przyczynkiem do oceny Kpt. Protasiuka stała się
katastrofa rosyjskiego Tu-154 w grudniu 2016r., z Chórem Aleksandrowa na
pokładzie. Jak za rosyjskimi mediami powtórzyła TVN24: „za sterami siedział doświadczony pilot Roman Wołkow, który w sumie
wylatał ponad 3 tys. godzin”. Zaś nasz „niedoświadczony pilot” Kpt. A. Protasiuk
miał tych godzin 3531.
W styczniu 2010r. jako dowódca Tu-154 wiózł na Haiti
polskich ratowników, a w drodze powrotnej dokonał wyczynu niemniejszego, niż
powszechnie doceniany Kpt. T. Wrona z LOT-u. Po awarii agregatu sterującego
sprowadził samolot z powrotem do kraju, holując go przez 14 godzin lotu nad
Atlantykiem na sterowaniu ręcznym, czyli na wolancie.
Lot na Haiti odbywał się w tym samym składzie załogi kabinowej,
co tragiczny lot do Smoleńska. W sumie obaj piloci odbyli 27 wspólnych lotów, a
wespół jeszcze z Technikiem pokładowym śp. Chor. Andrzejem Michalakiem – mieli
tych lotów 21. Trudno więc mówić o „niezgranej załodze”.
o O o
Jeszcze przed świtem załoga
odebrała samolot od techników, a ok. godzinę przed wylotem – od Dyżurnego Meteorologa
Lotniska prognozę pogody dla Smoleńska. Nie przewidywała niczego niepokojącego:
„bezchmurnie, widzialność 4000m przy
zamgleniu, wiatr z kier. płd.-wsch. ok. 5 kt (2.5 m/sek.)”. Gdy pojawił się
śp. Gen. Andrzej Błasik, jemu, jako przełożonemu, Kpt. A. Protasiuk złożył
meldunek o gotowości do lotu. I zgodnie z obowiązującą w wojsku drogą służbową ten
meldunek Generał złożył potem Prezydentowi. Zrobił to jednak w obecności Kpt.
Protasiuka, którego jednocześnie Prezydentowi przedstawił. Jak oceniła komisja
Millera: „meldunek, choć niezgodny z tradycją,
miał charakter symboliczny i tylko w takim sensie należy dopatrywać się związku
z analizowanym lotem”.
Prezydent przybył z opóźnieniem i miejsce w swym saloniku zajął 8 minut po planowym czasie startu.
Samolot wystartował o 7:27, czyli z opóźnieniem 27-miu minut. Nad Warszawą
zrobił skręt w prawo, na północny wschód, kierując się ku granicy
polsko-białoruskiej.
Właśnie wtedy, w chwili wylotu, w
Smoleńsku nasiliła się mgła. Więc nic by nie pomogło, nawet gdyby wystartowano
pół godziny przed planem, zamiast po planie.
o O o
Dziesięć minut wcześniej, o godz. 7:17:30,
w Smoleńsku wylądował polski Jak-40. A 7 minut przed lądowaniem, o godz.
7:10:17, załoga Jaka otrzymała komunikat: „widzialność
1500”. Ale już po minucie Kierownik Lotniska ppłk Paweł Plusnin
zbliżającemu się rosyjskiemu Ił-owi podał widzialność 1000 metrów. Wprawdzie 5
minut po lądowaniu Jaka widzialność poprawiła się do 1200 metrów, ale potem znowu
mocno się pogorszyła. A ok. godz. 7:42 spadła do niespełna 500 metrów.
Ale będąca od kwadransa w
powietrzu załoga Tu-154 nie dostała informacji by prognoza, w stosunku do otrzymanej przed startem, miała się zmienić.
Należy pamiętać, że dla załogi samolotu ważna jest prognoza pogody na czas przewidywanego lądowania, a nie jej stan bieżący. Aktualne pogorszenie pogody nie przesądzało, że potrwa jeszcze godzinę, jaka została do celu. Z późniejszych rozmów pilotów wynika, że przekazujący im prognozę meteorolog zakładał, że gdy dolecą do Smoleńska zamglenie będzie ustępować („Nam mówili ma być lepiej, im później, tym lepiej”).
Mińsk
Tu-154 przekroczył granicę
polsko-białoruską tuż przed punktem nawigacyjnym RUDKA (na mapach lotniczych
takie punkty, by je odróżnić od nazw miejscowości, są zapisane dużymi literami),
zatem ok. godz. 7:45 wszedł w białoruską przestrzeń powietrzną. Tym samym, po
zmianie kanału radiowego na białoruski, traci łączność z polskimi punktami
kontroli lotów. Mógłby jednak utrzymywać z nimi łączność przez radiostację krótkofalową,
albo przez telefon satelitarny. Jednak kontrolerzy Warszawskiego Portu Lotniczego
radiostacji krótkofalowej nie mieli na wyposażeniu, zostawał więc telefon satelitarny.
Podstawowym lotniczym
środkiem łączności są radiostacje UKF (ultrakrótkofalowe). W tupolewie były dwie; jedna służyła Kapitanowi (z niej
korzystał również Nawigator), a druga – 2-mu Pilotowi. Te pracujące na
dużej częstotliwości stacje mają ograniczony zasięg i łączą się tylko z najbliższymi
lotniskami. A na częstotliwości takiego lotniska, podobnie jak samochodowe
CB-radia, słyszą się z przelatującymi w pobliżu samolotami.
Stacje UKF mają też
łączność z centrami kontroli lotów operującymi w całej przestrzeni powietrznej danego
państwa, a to dzięki rozstawionej po całym kraju sieci anten naziemnych.
Nasze dwa wyprawione
w tym dniu do Smoleńska samoloty, Tu-154 i Jak-40, łączyły się też ze sobą, ale
mogły to robić dopiero wtedy, gdy były dostatecznie blisko siebie.
Wracając do wydarzeń, to już wtedy
w Smoleńsku stało się jasne, że wbrew wszelkim prognozom mgła nie rozrzedza
się, ale zapadła już nawet poniżej 500 metrów widoczności. I najpierw
nielegalnie przebywający na smoleńskiej wieży Z-ca D-cy Bazy Lotniczej w Twerze – płk Nikołaj Krasnokutski o godz. 7:42
informuje oficera operacyjnego w Moskwie mjra Kurtińca o mgle w Smoleńsku oraz
sugeruje mu odesłanie polskiego Tu-154 do Moskwy-Wnukowa (trzeba mu to oddać).
Kurtiniec obiecuje tę propozycję przekazać moskiewskiemu Centrum Kontroli Lotów.
Po czym Krasnokutski wyszedł z
wieży, a intensywne starania o przekierowanie polskiego samolotu na inne
lotnisko teraz przejmuje Kierownik Lotniska Smoleńsk-Północny – ppłk Paweł Plusnin. Będzie o to zabiegał
niemal do samego końca.
Po chwili z Moskwy dzwoni niejaki
Benedyktow i chce rozmawiać z Krasnokutskim. Plusnin próbuje przejąć tę
rozmowę, ale ktoś z drugiej strony linii każe mu czekać. Gdy po paru minutach
ponownie próbuje połączyć się z Benedyktowem – telefonistka informuje go, że
Benedyktow zrezygnował z rozmowy.
Nie mogąc rozmawiać z
Benedyktowem, Plusnin ok. 7:53 łączy się z mjrem Kurtińcem i nalega na
skierowanie „głównego Polaka” na lotnisko zapasowe. Kurtiniec zapewnia go: „Skontaktowałem się z głównym centrum,
zabiorą do Wnukowo”. Mimo to w ciągu kolejnych dwóch minut Plusnin jeszcze dwa
razy dzwoni do Kurtińca, by się o tym upewnić. Przy czym, prawdopodobnie przez radiotelefon,
swoje uzgodnienia z Kurtińcem przekazuje krążącemu gdzieś w pobliżu Krasnokutskiemu.
Widać, że Plusnin sytuacją jest bardzo przejęty.
I chyba obietnicom Kurtińca
niezbyt ufa, bo łączy się też ze swym pomocnikiem na lotnisku i gorączkowo każe
mu poprawić ustawienie specjalnych samochodowych reflektorów, tzw. APM-ów. I
komuś skarży się (trudno rozstrzygnąć komu, bo chyba wtedy rozmawiał
jednocześnie przez komórkę i przez radiotelefon): „To mnie dowódca opieprzał, k__wa twoja, awanturował się, że ja się
głupotami zajmuję”. Tym „opieprzającym” dowódcą prawdopodobnie był Krasnokutski.
Potem łączy się z meteorologiem
Siewiernego – sierż. Radgowskim. Jego z kolei ruga za oderwaną od
rzeczywistości ocenę aktualnych warunków meteo: „widoczność 800”.
Początek zapisu CVR (Cocpit Voice Recorder)
Odtąd, czyli od godz. 8:02:51,
możemy śledzić rozmowy wewnątrz kabiny Tu-154, oczywiście w granicach ich
rozpoznawalności. (Choć szkoda, że mimo już niemal powszechnej dostępności
takich urządzeń nikt dotąd nie pomyślał, by chociaż kabiny samolotów wyposażyć
w monitoring video.)
Stenogram A. Artymowicza od samego
początku zapisu w Tu-154, czyli od 8:02:51, zaznacza wypowiedzi osób
postronnych, zwłaszcza kogoś oznaczonego kryptonimem „Z”. Ze swobody tych
wypowiedzi wygląda, jakby to był ktoś doskonale znany załodze, ba, pozostający
z nią w wyraźnej komitywie. Jednak trudno wskazać kogoś takiego wśród pasażerów.
Z pewnością nie mógł to być Gen. A. Błasik, gdyż niektóre wypowiedzi są właśnie
o nim i w trzeciej osobie, np. że aspiruje na najwyższy stopień generalski i w
związku z tym „zap__dala” i „… szybko musi wylatać 40 godzin”.
Tuż obok otwartych drzwi kabiny była toaleta. Ale trudno przyjąć, że korzystający z niej aż tak odwiedzali kabinę, jak można by sądzić ze stenogramu Artymowicza. Gdyby tak było, to późniejsze zastanawianie się pilotów, czy o mgle informować Stewardessę i pasażerów, nie miałoby sensu.
Na pewno nie wszystkie rozpoznania
A. Artymowicza są trafne. Na przykład ktoś pyta: „Która godzina?”, a ktoś odpowiada: „Pół do ósmej”. A że tę wymianę zdań odnotowano o 8:07:31, to
ta odpowiedź mogłaby jedynie brzmieć: „Pięć
po ósmej”.
Znajdujące się w
kabinie trzy mikrofony rejestratora CVR gorzej „słyszały” członków załogi, niż
ich mikrofony osobiste, przez które załoga porozumiewała się między sobą. Z
kolei lepiej wyłapywały dźwięki obce, w tym spoza kabiny (np. z korytarzyka),
niż indywidualne mikrofony załogi. Ponieważ charakterystyki mikrofonów CVR były ukierunkowane na szeroki zasięg, a mikrofony załogi, ze względu na potrzebę eliminacji szumów obcych, były szczególnie wyostrzone do obszaru kilkunastu centymetrów.
Z tego wynikają dwa ważne
wnioski; nie wszystkie informacje, jakimi wymieniała się załoga, rejestrator CVR
zapisał dostatecznie czytelnie. Jak też nie wszystkie frazy, jakie do
mikrofonów CVR dobiegły z zewnątrz, mogli dosłyszeć członkowie załogi. Tym
bardziej, że uszy mieli osłonięte słuchawkami.
Jedyne, co CVR
rejestrował dość pewnie, to korespondencję radiową na obu stacjach UKF, ale przychodzącą. Dlatego A.
Artymowicz miał częste kłopoty z identyfikacją, kto z załogi rozmawiał przez
radiostację. Skądinąd wiemy, że komunikację z punktami kontroli lotów w j.
angielskim przeważnie prowadził Nawigator – śp. Por. Artur Ziętek, a w rosyjskim – Kapitan
A. Protasiuk. Natomiast 2-gi Pilot – śp. Mjr Robert Grzywna korespondował z
polskim Jakiem-40.
Wracając do spraw związanych z
lotem – tymczasem w kokpicie Tu-154 nic szczególnego się nie dzieje. Piloci
odczytują kartę „przed rozpoczęciem zniżania” i toczą swoje pogawędki. Wciąż
jeszcze nie znają sytuacji – ta ich zaskoczy dopiero o godz. 8:14.
Przed startem oraz przed podejściem do lotniska istnieje szereg czynności przygotowawczych, których wykonanie jest szczególnie ważne. Aby nic z tego umknęło, to mimo nabytej rutyny i wykucia tych procedur na pamięć – załoga ma regulaminowy obowiązek odczytywania tych czynności ze specjalnego formularza i potwierdzania sobie nawzajem ich wykonania.
Odnośnie tej karty, to w raporcie
komisja Millera napisała: „Brakuje jednak informacji o zakończeniu czytania
tej karty, a sposób jej czytania wskazuje, że dane konieczne do jej zakończenia
nie były jeszcze przygotowane i przemyślane”. A ta ocena jest przesadzona o
tyle, że stenogram A. Artymowicza (najnowszy) odnotował o 8:10:24 wypowiedź
Kapitana Protasiuka: „Dziękuję, karta”.
o O o
Na wieży w Smoleńsku gorączkowa
atmosfera nie ustaje. Płk Plusnin, będąc niesłusznie przekonanym, że załoga
tupolewa nie zna dość dobrze języka rosyjskiego, przez telefon pospiesznie uczy
się od kogoś angielskich zwrotów. Zaś przelatujący w zasięgu Smoleńska rosyjski
samolot, powołując się na zlecenie moskiewskiego centrum, pyta o aktualny stan
pogody. Plusnin odpowiada: „widzialność
rzędu czterystu” oraz „właśnie obiecują
jeszcze jakąś godzinę, że będzie mgła”.
Było to o godzinie 8:11:40.
Zaskoczenie
Tuż przed godz. 8:14 kontroler
Centrum Kontroli Lotów w Mińsku, w którego zasięgu od punktu RUDKA leci polski samolot, odbiera telefon (tłum. z
j. ros.): „Proszę przekazać polskiemu … y
… oznaczonemu literą … w Smoleńsku, z jedenaście po, mgła, … 400 metrów, i na
godzinę dają bez zmian”. Jak widać, był to refleks informacji Plusnina. I podkreślam
to: „na godzinę dają bez zmian”.
A o godz. 8:14:22 prawdopodobnie
ten sam miński kontroler przekazuje tę wiadomość załodze polskiego tupolewa
(tłum. z j. ang.): „Polski 1-0… Polskie
Siły Powietrzne 1-0-1, informacja. O 8:11 eee Smoleńsk eee widzialność 400
metrów, mgła”. Tym razem podkreślam, że otrzymanej prognozy na najbliższą
godzinę kontroler nie przekazał.
Niektórzy twierdzą,
że ten komunikat powinien spowodować natychmiastową zmianę planów i „ucieczkę”
ze Smoleńska. Jednak taki obowiązek istniałby wtedy, gdyby konsekwencją
dalszego lotu musiało być
lądowanie w Smoleńsku lub gdyby nie było szansy na ustąpienie mgły. Ale piloci spodziewali
się zarówno poprawy pogody, jak też planowali wykonać jedynie
kontrolne podejście w celu jej oceny. Zatem nic, co w perspektywie nie zmuszało
ich do zniżenia się poniżej 100 metrów, nie ograniczało ich działań.
Warto też wyjaśnić stosowane w komunikacji radiowej symbole, którymi samoloty się wywołuje i pod którymi się zgłaszają. Nasz tupolew miał oznaczenie „PLF-101”, którego pierwsza część była skrótem nazwy floty: „PoLish air Force”, a druga numerem statku do tej floty należącego. Tu pełnej nazwy miński kontroler użył wyjątkowo, bo inni, a także załoga samolotu, ograniczali się do skrótu „PLF”, a nawet do samego numeru „1-0-1”. Przy tym w radiowej komunikacji litery, aby nie uległy przekłamaniu, mają swoje ustalone nazwy: A – Alfa, B – Bravo, itd. Zaś PLF przekłada się na „Papa Lima Foxtrot”, co niekiedy słychać w dalszej komunikacji.
I jeszcze jedno; wbrew karkołomnym wysiłkom niektórych, by ten lot nazywać cywilnym – to samolot należał do floty wojskowej, pilotowała go załoga wojskowa, leciał z lotniska wojskowego i na lotnisko też wojskowe. A w dokumentach lotu miał wpisany „Typ lotu – M” (Military).
Warto też wyjaśnić stosowane w komunikacji radiowej symbole, którymi samoloty się wywołuje i pod którymi się zgłaszają. Nasz tupolew miał oznaczenie „PLF-101”, którego pierwsza część była skrótem nazwy floty: „PoLish air Force”, a druga numerem statku do tej floty należącego. Tu pełnej nazwy miński kontroler użył wyjątkowo, bo inni, a także załoga samolotu, ograniczali się do skrótu „PLF”, a nawet do samego numeru „1-0-1”. Przy tym w radiowej komunikacji litery, aby nie uległy przekłamaniu, mają swoje ustalone nazwy: A – Alfa, B – Bravo, itd. Zaś PLF przekłada się na „Papa Lima Foxtrot”, co niekiedy słychać w dalszej komunikacji.
I jeszcze jedno; wbrew karkołomnym wysiłkom niektórych, by ten lot nazywać cywilnym – to samolot należał do floty wojskowej, pilotowała go załoga wojskowa, leciał z lotniska wojskowego i na lotnisko też wojskowe. A w dokumentach lotu miał wpisany „Typ lotu – M” (Military).
Wiadomość o mgle załogę bardzo
zaskoczyła (choć lazurowego nieba im nie obiecano). Padają pełne zawodu
monosylaby i uwagi, a Kpt. Protasiuk wyraża się pod adresem polskiej służby
meteorologicznej. Potem załoga zastanawia się nad kwestiami technicznymi, w tym
sprawdza zapas paliwa.
W tej atmosferze i w takim
momencie zadziwiają akustycy z zespołu A. Artymowicza. Ich chłopięca fantazja
kazała im o 8:15:53, tuż po wyrażonym przez nierozpoznanego członka załogi
zakłopotaniu: „No mamy temat yyy”,
usłyszeć takie rozmarzenie się innego: „Pamiętasz
stewardessy?”. Tymczasem jest oczywiste, że to pytanie brzmiało: „Powiedzieć stewardessie?”. Na co pytany
odpowiada: „Tak jest”.
Atmosfera sporego zaskoczenia i
niepewności dominuje w kabinie jeszcze przez 3 minuty. W niej zwracają uwagę
dwa wątki:
O 8:15:32, ponad minutę po
odebraniu tego dramatycznego komunikatu z Mińska, dwie nierozpoznane osoby wymieniły
zdania: „Co to jest?” – „Piwko, a ty nie pijesz?”.
Załoga alkoholu z
pewnością nie piła. Ale wtedy wypowiedzi osób trzecich też jeszcze nie występują,
nawet jeśli stenogram Artymowicza je tak kwalifikuje. (Zresztą za „osobę
trzecią” stenogram uznał również Stewardessę, a nawet Nawigatora (8:15:53 – „Więc mogę pomóc”).
Gdyby rozmawiające o
„piwku”
osoby stały w drzwiach kabiny, to
zauważyłyby też panujące w niej zaskoczenie. A wtedy załoga już nie miałaby po
co się zastanawiać, czy informację o mgle wypuścić na zewnątrz.
„Piwko” może być
skażone intencyjnością o tyle, że wcześniej bracia Artymowiczowie wyrazili poparcie
dla kierowanych przeciwko Gen. A. Błasikowi zarzutów MAK-u. MAK zaś ogłosił rzekome
„0.6 promila”. Rzekome, bo biegli z krakowskiego IES jednoznacznie wykluczyli obecność alkoholu nie tylko w ciele Generała, ale również w ciałach załogi, BOR-owców i kluczowych pasażerów (ogółem przebadali próbki od 21 osób).
Jeśli więc „piwko”
zostało usłyszane prawidłowo, to ktoś z załogi mógł tak nazwać jakiś napój. Tym
bardziej, że niedługo po tym również Stewardessa pyta: „Wypijesz?”.
Druga znacząca wypowiedź, z godz.
8:16:53, należy do Kpt. Protasiuka: „Nie
wiem, ale jak, my nie usiądziemy to nnnn nie wyskoczą, te rybki”. Tym razem
za nią świadczą nie tylko jej obszerność i spójność, ale także dwa pozostałe
polskie stenogramy.
Od zaskakującego
komunikatu z Mińska upłynęły 2 minuty. W tym okresie w świadomości Kapitana poczucie realizmu jeszcze walczy z poczuciem
obowiązku. Ale jest to ostatni przejaw tej walki, bo dalej bierze górę jednak realizm.
Istotne zdarzenie zarejestrowano o
8:16:07. Istotne, bo stało się przedmiotem spekulacji, a nawet
oskarżeń. Mianowicie ktoś w imieniu Prezydenta poprosił pilotów o udostępnienie mu pokładowego telefonu satelitarnego. A stało się to, zanim piloci o
mgle powiedzieli komukolwiek spoza kabiny. Pierwszą była Stewardessa, którą poinformowali
dopiero półtorej minuty później.
Tuż potem, o 8:17:11, zbiorczy
stenogram IES odnotowuje ostatni zapis na magnetofonie Jaka-40. Tak więc
wszelkie kalkulacje by zapis z tego magnetofonu mógł potwierdzić bądź
zaprzeczyć treści korespondencji między wieżą a Tu-154, są płonne. W istocie magnetofon Jaka-40 wespół z magnetofonem Tu-154 zapisał
tylko dwa komunikaty,
obydwa pochodziły z pewnego samolotu przelatującego w strefie mińskiej.
To, że załoga Jaka po
wylądowaniu przełączyła się z powrotem na częstotliwość mińską, świadczy że wypatrywała swoich kolegów z tupolewa.
Magnetofon Jaka-40 i
tak pracował godzinę dłużej ponad swój konieczny czas, czyli po wykołowaniu Jaka. Potem ktoś z jego załogi go wyłączył, by oszczędzać
akumulatory. Nie mógł przecież przewidywać późniejszych tragicznych wydarzeń.
Wracając do Tu-154 – o 8:17:43 Kpt.
Protasiuk informuje śp. Stewardessę Barbarę Maciejczyk: „Basiu … Jest nieciekawie, wyszła mgła. Nie wiadomo, czy wylądujemy”.
Stewardessa martwi się: „Oni nie zdążą!”,
na co Kapitan odpowiada: „Sorry”. Po
czym Stewardessa wyszła z kabiny.
Ale Protasiuk, mimo wyrażonego wcześniej
ubolewania, już o 8:18:12, czyli ledwie Stewardessa zdążyła przejść do saloniku
Prezydenta, umawia się ze 2-gim Pilotem – Mjrem R. Grzywną, że jednak
zrobią próbne podejście: „A jak nie
wylądujemy, to co?” – „To odejdziemy”. Przy tym Kapitan stwierdza, że mogą poczekać
pół godziny. Podkreślam; pół godziny.
Warto wyjaśnić, czemu
miało służyć „próbne podejście”. Wbrew powszechnym mniemaniom nie była to „próba
lądowania”, a jedynie sposób poczekania na poprawę pogody. Piloci liczyli, że
mgła rozwieje się przed upływem właśnie pół godziny po ich dolocie do Smoleńska
(„Nam mówili, ma być lepiej, im później,
tym lepiej”, „Możemy pół godziny
powisieć …”). Czyli zakładali, że zanim zdążą dolecieć na inne lotnisko,
a tym bardziej ponownie z niego wystartować – to mgła już ustąpi. Zatem odczekanie
nad Smoleńskiem umożliwiało szybsze dotarcie do celu.
Bo lot na lotnisko
zapasowe nie miałby na celu rezygnacji ze Smoleńska, a tylko przeczekanie mgły.
W przypadku rezygnacji ze Smoleńska najprościej byłoby wrócić wprost do Warszawy.
Samolot nie może
zjechać na pobocze, ani poczekać na parkingu, więc musieli krążyć. A krążąc,
chcieli możliwie nisko przelecieć nad lotniskiem i ocenić, czy zanosi się na
poprawę pogody przed upływem pół godziny. Bo tyle mieli paliwa, by znad
Smoleńska ewentualnie wrócić do Warszawy bez międzylądowania.
Tu wróćmy do niekorzystnej
prognozy na najbliższą godzinę, której nie przekazał im kontroler z Mińska, ani
ktokolwiek inny. A gdyby ją znali – może od razu polecieliby gdzie indziej. Choć
to tylko przypuszczenie.
Należy się jeszcze jedno
wyjaśnienie – próbne podejście nie było niczym niezwykłym. Nawet mimo mgły,
podkreślam; mimo mgły, było logiczne i w pełni dozwolone przepisami (oczywiście
– do wysokości decyzji). Członkowie komisji Millera przyznali to jednoznacznie
i bardzo wyraźnie, w wywiadzie udzielonym Newsweekowi w końcu lipca 2011
roku, krótko po ogłoszeniu swego raportu.
o O o
Teraz podążmy śladem Stewardessy,
która ok. 8:18 opuściła kabinę pilotów z zadaniem przekazania właściwej osobie
informacji o sytuacji. Piloci nie wskazali, komu ma ją przekazać, a jest mało
prawdopodobne, by Stewardessa znała zadania poszczególnych pasażerów. Więc
najpewniej najpierw poinformowała Prezydenta. Jednak Prezydent przekazał tę
sprawę odpowiedzialnemu za porządek uroczystości śp. Dyrektorowi Protokółu
Dyplomatycznego Mariuszowi Kazanie, którego MSZ wydelegowało do spraw
organizacyjnych. Dyrektor nie należał do otoczenia Prezydenta, ani mu nie podlegał.
Zatem Stewardessa przeszła do
trzeciego saloniku (a raczej po zrobionej cztery dni wcześniej przeróbce – przedziału),
gdzie Dyrektor, jako osoba funkcyjna, zajmował miejsce, a po krótkiej rozmowie
oboje wrócili do saloniku Prezydenta. Trzeci salon zajmowało 18-tu pasażerów, w
tym Gen. A. Błasik, a drugi – 8-iu z najbliższego otoczenia
Prezydenta. Niewątpliwie ci pasażerowie wtedy zorientowali się, że jest jakiś
problem.
U Prezydenta Dyrektor zatrzymał
się, a Stewardessa przeszła dalej, do kabiny załogi, gdzie o 8:21 uzgodniła z
Kpt. Protasiukiem, że czas już zapinać pasy.
Prezydent i Dyrektor rozmawiali
bardzo krótko, bo o 8:21:40 Prezydent dostał zamówione połączenie satelitarne i
zaczął swoją słynną „rozmowę z bratem”. Zapewnie po krótkiej informacji Stewardessy
jeszcze nie uświadomił sobie powagi sytuacji, więc teraz tylko zaproponował
Dyrektorowi Kazanie by się w niej rozeznał, a sam zaczął rozmawiać przez telefon.
Wtedy najpewniej Dyrektor „po
angielsku” wyszedł z saloniku i przeszedł w kierunku kabiny. Przypuszczalnie
jednak i tu musiał kilka chwil poczekać, bo piloci byli zajęci manewrem
zniżania. Dogodny moment, by zwrócić na siebie uwagę Kpt. Protasiuka, znalazł o
8:23: „Dowódco panie kapitanie (…) czy ja
mogę posłuchać?”. Na co Kapitan odpowiedział: „Bardzo proszę”.
Ale załoga nadal była zajęta
czynnościami, więc Dyrektor albo stanął w drzwiach kabiny, albo przysiadł na dodatkowym
siedzeniu obok wejścia. Dopiero kilka minut później Kpt. Protasiuk znalazł czas
na szeroko znaną i często powoływaną rozmowę.
Pora wyjaśnić kolejny
popularny zarzut – ta obecność Dyrektora w kabinie nie naruszała żadnego
przepisu. Raport Millera wprost przyznaje że nie
było takiego zakazu, a tylko „praktyczna zasada”. I to tylko poniżej poziomu
FL100 (poniżej 3048 metrów). Tymczasem gdy Dyrektor wchodził do kabiny – samolot
akurat rozpoczynał zniżanie od wysokości 3900 do 3600 metrów. A kiedy z niej
wychodził już po rozmowie z pilotami, to zaledwie dwie minuty wcześniej zaczął
się kolejny etap zniżania, od 3600 do 1500 metrów. Więc nie naruszył nawet tej „praktycznej zasady”.
o O o
Na wieży w Smoleńsku sytuacja
wciąż jest napięta. Mimo, że płk Plusnin właśnie skądś się dowiedział, że „Polak mówi dobrze po rosyjsku”. Ma też
nadzieję, że „pewnie od razu go wygonią
na zapasowe”. Ale z niepokojem obserwuje ekran „radaru obserwacji okrężnej”,
czy mu się jednak nie pojawi w jego strefie.
I ponownie dwukrotnie, o 8:17:45 i
o 8:18:45, łączy się telefonicznie z oficerem operacyjnym w Moskwie – mjrem
Kurtińcem. Połączenie jest słabo słyszalne, zrywa się (choć w dwudziestym
pierwszym wieku można już chyba dzwonić nawet do Honolulu?). Wprawdzie Kurtiniec
zdążył zapewnić: „Polski na pewno na
Wnukowo”, ale jeszcze pyta: „Rozumiem,
u was mgła utrzymuje się?”. Plusnin odpowiada: „Tak. Nawet gorzej się zrobiło”.
Nagle, tuż po 8:21, do Plusnina
dzwoni smoleński Dyspozytor Okręgowy – Ignatow i zawiadamia go, że polski
samolot zbliża się do punktu nawigacyjnego ASKIL, a więc jednak leci do Smoleńska.
Plusnin, który sam jest Kierownikiem Lotniska Smoleńsk-Północny, próbuje
jeszcze to potwierdzić u swojego odpowiednika na położonym z drugiej strony
miasta lotnisku Smoleńsk-Południowy, ale tym razem telefonistka w ogóle nie
daje rady go połączyć, przecież to prawie aż 10 kilometrów… Zdesperowany Plusnin
żali się Krasnokutskiemu, który w tym momencie, tuż przed 8:23, ponownie objawił
się na wieży: „Czyli, jak rozumiem,
wszyscy umywają ręce i siedzą na «Logice», kurde, za cholerę nie chcą… I tyle”
(«Logika» – to kryptonim moskiewskiego Centrum Kontroli Lotów).
Mimo to Plusnin jeszcze się nie
poddaje. O 8:23 udaje mu się końcu dostać połączenie z kolegą z „Południowego”,
który ma bezpośrednią łączność z Moskwą, i apeluje: „No trzeba im (moskiewskiemu CKL) jakoś przekazać, póki normalnie pracują, kurde, że u nas jest mgła,
widzialność poniżej czterystu metrów, kurde. Po co go teraz do nas pchać?”,
ale… tu musimy wrócić na pokład tupolewa.
Moskwa
Po wstępnej decyzji o próbnym
podejściu, którą, przypominam, piloci podjęli o 8:18:12, czterej członkowie
załogi kabinowej dyskutują o sytuacji. Zastanawiają się, ile mają paliwa, czy
Jak-40 już wylądował, itp. Ostatecznie o 8:19:26 piloci utwierdzają się w zamiarze,
by sytuacji przyjrzeć się z bliska; Dowódca: „Zobaczymy, podejdziemy i zobaczymy”, 2-gi Pilot: „Podejdziemy, zobaczymy”. Potem znowu
omawiają podobne sytuacje z przeszłości (podejście we mgle w Gdańsku) i swoje
bieżące zadania. A ze Stewardessą – wspomnianą już sprawę zapięcia pasów.
O 8:22:12 mińskie Centrum Kontroli
Lotów zawiadomiło ich (w języku angielskim), że właśnie są w punkcie
nawigacyjnym ASKIL, tuż przed granicą białorusko-rosyjską. Jednocześnie mińskie
CKL wskazało im kontakt z moskiewskim CKL i pożegnało się. A Nawigator – Por. A. Ziętek to zlecenie pokwitował (też w j. angielskim).
Po sześciu sekundach zupełnej
ciszy ktoś w kabinie dwukrotnie pyta Nawigatora, czy umie i mówi po angielsku.
Stenogram Artymowicza podaje, że pytającym był Gen. A. Błasik (choć to
przypisanie opatruje znakiem zapytania). Nawigator, po chwili zaskoczenia, odpowiada:
„Oo, tak jest”.
Zważywszy, że pytający
zwracał się do Nawigatora na „ty” – było to tzw. „głupie pytanie”. Ktoś, kto
był z Nawigatorem w tak bezpośrednich stosunkach, choćby nawet Generał, nie wiedziałby
że znajomość języka angielskiego jest przyrodzoną umiejętnością każdego nawigatora
lotniczego? I nie zauważył, że Por. A. Ziętek tej umiejętności użył właśnie
przed chwilą?
Ale jeśli zajrzeć do stenogramu
CLK, to zagadka wyjaśnia się logicznie i zrozumiale. Otóż Nawigatora pytał…
Kpt. Protasiuk! Jak też że druga z tych kwestii zamiast: „Mówisz to po angielsku” mogła brzmieć: „Mówisz ty po angielsku?”.
Po prostu Kpt. Protasiuk nieco
ironicznie przypomniał koledze, że powinien się zameldować moskiewskiej
kontroli. Co ten natychmiast zrobił.
Wystarczy zauważyć, że zgłaszanie się
kontrolom lotów jest obowiązkiem nawigatora. Że od chwili, gdy Nawigator
potwierdził mińskiej kontroli przyjęcie jej dyspozycji zgłoszenia się do
moskiewskiej, w kabinie nastąpiło 6 sekund zupełnej bezczynności. I że
Nawigator, po takim „obudzeniu” go, swą powinność momentalnie wykonał.
To przykład
intencyjności A. Artymowicza, który jeszcze przed publikacją swego stenogramu zapowiedział
„mocne dowody”, że Generał jednak był w kokpicie. I jest tu już drugi cytat, w
którym stwierdzam błąd. Żeby było jasne – doceniam pracę jego zespołu, sam
zresztą z niej korzystam. Dostrzegam skuteczność użytych w niej metod, które
pozwoliły rozpoznać znacznie więcej treści, niż w poprzednich takich
opracowaniach. Ale nie mogę nie wyrazić przekonania, że podejście do zadania z
góry założoną intencją naraża jego wyniki na błędy, a jego wykonawcę – na śmieszność.
Tak więc o 8:22:34, właśnie upomniany
przez kolegę Nawigator, w języku angielskim i na nowej częstotliwości radiowej,
zgłasza moskiewskiemu Centrum Kontroli Lotów przelot nad ASKIL (co praktycznie
oznaczało wejście w rosyjską przestrzeń powietrzną), melduje wysokość 3900
metrów oraz gotowość do dalszego zniżania. (Tu dygresja; Nawigator się
przejęzyczył i zamiast „metrów” powiedział „stóp”, ale nikt na to nie zwrócił
uwagi.) A CKL-Moskwa odpowiedziało (tłum. z j. ang.): „Yy PLF101, Moskwa – Kontrola dzień dobry. Zniżaj się do 3600 metrów,
następnie kontakt y z Korsażem na częstotliwości 124.0” (Korsaż – to
kryptonim lotniska Smoleńsk-Północny).
Moskwa podała tylko tyle, za to na
komentarz zasługują aż trzy kwestie. Pierwsza – Moskwa całkowicie zlekceważyła
zabiegi KL ze Smoleńska ppłka Plusnina i złożone mu, co prawda pośrednio,
obietnice. Druga – Moskwa nie dała choćby najmniejszej wzmianki o mgle. Być
może założyła, że już wcześniej zrobił to Mińsk. Ale Mińsk nie uprzedził o
godzinnej prognozie, a teraz była szansa to naprawić. W końcu to Moskwa, a nie
Mińsk, odpowiadała za rosyjską przestrzeń powietrzną.
I jeszcze kwestia trzecia, tym
razem marginalna. Moskwa też nie przywiązała wagi do lapsusu Nawigatora.
Korsaż
O 8:23 Nawigator potwierdził Moskwie przyjęcie jej polecenia zniżania w kierunku
Smoleńska. Gdy tę łączność kończył, wtedy czekający u wejścia do kabiny Dyr.
Kazana zapytał „…czy ja mogę posłuchać?”,
o czym już pisałem wyżej. A jeszcze wcześniej zaczęto nakazane zniżanie do 3600
metrów.
O 8:23:30 na nowo ustawionej
częstotliwości Kpt. Protasiuk zgłosił się Kierownikowi Lotniska w Smoleńsku
(tłum. z j. ros.): „Korsaż start, polski
101, dzień dobry”, czym akurat mu przerwał już wcześniej opisaną jego
rozmowę z Kierownikiem Lotniska „Południowego”. Rozmowę, która miała być ostatnią
nadzieją na odesłanie polskiego samolotu do Moskwy. A ta nadzieja właśnie skonała.
Kierownik Lotniska P.
Plusnin mógł jednak, nie czekając na decyzję z Moskwy, sam zamknąć lotnisko. Co więcej, jak zeznał jego kolega z wieży
Kierownik Strefy Lądowania mjr Wiktor Ryżenko, wręcz miał taki obowiązek. Takie zeznanie Ryżenki w lutym 2011
przytoczył TVN24.
Zatem KL Plusnin przerwał rozmowę
ze swym kolegą z „Południowego” i zgłosił się na wezwanie z Tu-154. Wtedy Kpt.
Protasiuk poinformował go podjętym właśnie zniżaniu w kierunku na nieczynną
radiolatarnię prowadzącą (DRL1).
Choć Kapitan wskazał
nieczynną radiolatarnię na kierunku odwrotnym, także już nieczynnym, to wcale
nie planował podchodzić z tej strony. Jako 2-gi pilot lądował na tym lotnisku
zaledwie trzy dni wcześniej, więc pamiętał, że lotnisko przyjmuje samoloty ze
strony przeciwnej, od wschodu. Zapewnie Kpt. Protasiuk zamierzał od okolic
radiolatarni DRL1 jedynie zacząć okrążanie lotniska. Jednak KL Plusnin mu ten plan nieco skorygował i skierował go trochę bardziej
na północ, na tzw. drugi zakręt, co nieco dalej będzie przytoczone w rozmowie
Plusnina z Kpt. Protasiukiem.
W dalszą rozmowę włącza się płk
Krasnokutski, który najpierw z boku sufluje Plusninowi niektóre jego pytania, a
w końcu sam je zadaje Kpt. Protasiukowi.
Zatem Plusnin najpierw zapytał o
zapas paliwa oraz o lotniska zapasowe, jakie załoga tupolewa miała przewidziane
we własnym planie lotu. Kpt. Protasiuk odpowiedział: „12 ton” oraz „Mińsk i Witebsk”.
Gdy ta rozmowa na chwilę
się zawiesiła, natychmiast wciął się nasłuchujący ją 2-gi pilot Jaka – por. Rafał
Kowaleczko i kolegom z Tu-154 zaproponował łączność na innej częstotliwości.
Por. Kowaleczko
„wciął się”, bo odezwał się na kanale lotniska i przez pięć sekund blokował
rozmowę Plusnina z Protasiukiem. Ale 2-gi Pilot tupolewa – Mjr R. Grzywna
przełączył swoją radiostację UKF na podaną przez Kowaleczkę częstotliwość i
odtąd już rozmawiali osobno; Kapitan z wieżą, a 2-gi Pilot z Jakiem.
Gdy Kowaleczko „zszedł z kanału” –
o 8:24:21 rozmowę podjęli KL Plusnin z Kpt. Protasiukiem (po rosyjsku). Tę jej
część przytaczam w całości, opuszczając monosylaby i zająknięcia:
Plusnin: „PLF 101, Na Korsażu mgła, widzialność 400 metrów”.
Kapitan: „Zrozumiałem. Podajcie, proszę, warunki meteo” (chodziło o ciśnienie
i temperaturę).
Plusnin: „Na Korsażu mgła, widzialność 400 metrów. Four-zero-zero meters”.
Kapitan: „Temperaturę i ciśnienie proszę”.
Plusnin: „Temperatura plus dwa, ciśnienie siedem-czterdzieści-pięć,
siedem-cztery-pięć. Warunków do przyjęcia nie ma”.
Kapitan: „Dziękuję. Ale, jeśli można, spróbujemy podejście, a jak nie będzie
pogody, to odejdziemy na drugi krąg”.
Krasnokutski: „1-0-1, po
kontrolnym podejściu starczy wam paliwa na zapasowe?”.
Kapitan: „Wystarczy”.
Krasnokutski: „Zrozumiałem”.
Kapitan: „Zezwólcie na dalsze zniżanie, proszę”.
Plusnin: „1-0-1, z kursem 40 stopni, zniżanie 1500”.
Kapitan: „1500, z kursem 40 stopni”.
Jednak Tu-154
poleciał kursem 34 stopnie (wg kompasu), co wobec bliskości lotniska (ok. 40
km) w praktyce niczego nie zmieniło. Dawniej sądziłem,
że Plusnin podawał kurs geograficzny, a załoga go przeliczała na magnetyczny. I
tak to wyjaśniałem wcześniej. Jednak później
zauważyłem, że Plusnin określał kurs lotu oraz kierunek wiatru także według kompasu.
Dlaczego zatem Kapitan obrał 34 stopnie, zamiast podanych przez Plusnina 40-tu? To staje się zrozumiałe po spojrzeniu na rosyjską kartę podejścia. Na karcie zaznaczono kurs 40 stopni, jako typowy między punktem ASKIL a lotniskiem Smoleńsk-Północny. Ale Kapitan wcześniej zaplanował dolecieć do lotniska, korzystając ze współrzędnych zaznaczonej na karcie radiolatarni DRL1. I gdy po punkcie ASKIL przestawił autopilota na DRL1, to autopilot skierował się ku niej automatycznie obranym kursem 51 stopni.
Gdy KL Plusnin podał „40 stopni” – samolot już od trzech minut leciał kursem 51 stopni. Więc Kpt. Protasiuk skierował się w drugą stronę, bardziej w lewo (34 stopnie), by wrócić na trasę wyznaczoną przez Plusnina.
Jest też możliwe, że Kapitan skierował się ku jakiemuś oknu w chmurach, przez które mógłby ocenić skalę i zasięg przyziemnej mgły. Trudno to jednoznacznie rozstrzygnąć, a i tak to nie miało znaczenia. Także KL Plusnin tego odstępstwa nie oprotestował, choć mógł je widzieć na ekranie swojego radaru.
Gdy KL Plusnin podał „40 stopni” – samolot już od trzech minut leciał kursem 51 stopni. Więc Kpt. Protasiuk skierował się w drugą stronę, bardziej w lewo (34 stopnie), by wrócić na trasę wyznaczoną przez Plusnina.
Jest też możliwe, że Kapitan skierował się ku jakiemuś oknu w chmurach, przez które mógłby ocenić skalę i zasięg przyziemnej mgły. Trudno to jednoznacznie rozstrzygnąć, a i tak to nie miało znaczenia. Także KL Plusnin tego odstępstwa nie oprotestował, choć mógł je widzieć na ekranie swojego radaru.
Podany wyżej seans łączności zakończył się
o 8:25:33. Nie ulega wątpliwości, że Plusnin zrobił wszystko, by uprzedzić, że
„warunków do przyjęcia nie ma”. Ale
także nie ulega wątpliwości, że zgodę na próbne podejście jednak wydał –
potwierdza to nawet raport MAK. A raport Millera dodaje, że sformułowanie
Kapitana „jeśli można” zakładało
nawet, że Kierownik Lotniska Plusnin mógł mu tej zgody odmówić.
Po drugie – Kpt.
Protasiuk nie tylko nie dążył do lądowania, ale na lądowanie wręcz nie
liczył, co za chwilę będzie wynikać z jego rozmowy z Dyr. M. Kazaną.
Równolegle z przytoczoną wyżej rozmową,
na radiostacji 2-go Pilota, włączył się dowódca Jaka – por. Artur Wosztyl. Podpierając
się już wystarczająco nagłośnionym wulgaryzmem – potwierdził trudne warunki na
lotnisku. Ale dodał: „Nam się udało tak w
ostatniej chwili wylądować. No natomiast powiem szczerze, że możecie spróbować
jak najbardziej. Dwa APM-y (dodatkowe reflektory na samochodach) są, yy bramkę zrobili. Tak że możecie
spróbować ale, jeśli wam się nie uda za drugim razem to proponuję wam lecieć na
przykład do Moskwy albo gdzieś” (jak widać nie wie, że Moskwa ma na temat
inne zdanie).
Istota zachęty por.
A. Wosztyla leżała w słowie „spróbować”. Jeśli oznaczało „spróbować podejść”,
to ta propozycja była w pełni i tak samo dozwolona, jak dozwolone było samo
podejście. Ale jeśliby znaczyło „spróbować lądować”, to byłoby karygodnym
nakłanianiem do naruszenia przepisów lotniczych.
Lecz nawet „jeśli się nie uda” też jeszcze nie znaczyło „nie uda się wylądować”. Bo celem podejścia była ocena górnej widoczności. I „nieudana” mogła być ta ocena.
Lecz nawet „jeśli się nie uda” też jeszcze nie znaczyło „nie uda się wylądować”. Bo celem podejścia była ocena górnej widoczności. I „nieudana” mogła być ta ocena.
Prokuratura Wojskowa,
prawdopodobnie nie mając tego kluczowego słowa „lądować”, postępowanie
przeciwko por. Wosztylowi umorzyła, chyba jeszcze przed rokiem 2013. Chyba, bo
swoją decyzję ogłosiła dopiero na początku roku 2015. Czyli jeszcze za
kadencji PO-PSL.
O godz. 8:25:47, natychmiast
po łączności z Tu-154, KL Plusnin i płk Krasnokutski rozmawiają z innym Dyspozytorem
Okręgowym – Murawjowem (nie wiadomo, kto to połączenie inicjował). Krasnokutski
melduje mu, że Kpt. Protasiuk wykona próbne podejście, a przy tym podkreśla, że
jest to własna decyzja Kapitana. I zaraz dyscyplinuje roztrzęsionego Plusnina:
„Pasza, doprowadzasz do stu metrów. Sto
metrów. Bez dyskusji, kurde…”
Jak widać, Krasnokutski wyzbył się
początkowej determinacji, by polski samolot odesłać na lotnisko zapasowe. Czy
coś wpłynęło lub ktoś wpłynął na tę zmianę, czy też Krasnokutski uznał, że jak
już Moskwa coś postanowiła, tego nie da się zmienić – tego bez jego udziału
wyjaśnić raczej się nie da.
o O o
Czy oczekujący u
wejścia do kabiny Dyrektor M. Kazana, gdy usłyszał, że rozmowa telefoniczna
Prezydenta się skończyła, w międzyczasie do niego wrócił? Nie sądzę.
Choć dotychczasowa obserwacja
czynności załogi i jednostronne przysłuchiwanie się ich korespondencji radiowej
dały mu już jakąś orientację, to spodziewał się, że Kpt. Protasiuk zechce z nim
rozmawiać. A to mogło nastąpić w każdej chwili.
W kabinie Tu-154, po zakończonej
rozmowie z wieżą, przez niespełna minutę trwają czynności wszczynające nakazane
zniżanie do 1500 metrów. Wreszcie o 8:26:15 Kpt. Protasiuk zaczyna rozmowę z
cierpliwie oczekującym Dyrektorem Kazaną. Ich dialog także przytaczam w całości:
Kapitan: „Panie Dyrektorze, wyszła mgła. W tej chwili i przy tych warunkach które
są obecnie – nie damy rady usiąść. Spróbujemy podejść, zrobimy jedno zajście,
ale prawdopodobnie nic z tego nie będzie. Tak że proszę już myśleć na decyzją
co będziemy robili”.
Kazana: „Będziemy próbować do skutku”.
Kapitan: „Yy paliwa nam tak dużo nie starczy żeby do skutku”.
Kazana: „To tu mamy problem!”.
Żadnego problemu
nie mieli „interpretatorzy”, którzy w tym zafrasowaniu się Dyrektora Kazany ujrzeli
„naciski na załogę”. Ciekawe, czy byłoby lepiej, gdyby Dyrektor był bardziej
optymistyczny: „Mgła? Ależ nie widzę problemu!”
Kapitan: „Możemy pół godziny powisieć i odchodzimy na zapasowe”.
Kazana: „Jakie zapasowe?”.
Kapitan: „Mińsk albo Witebsk”. (Informacja o Witebsku była nieaktualna, to
lotnisko w soboty było nieczynne.)
Potem ktoś się zastanawia: „To może by do Mińska?”, ktoś inny
proponuje: „Panie Dyrektorze wróćmy”.
Po czym, o 8:27, Dyrektor prawdopodobnie wyszedł z kabiny.
Zwracam uwagę na punkt
wypowiedzi Kpt. Protasiuka: „... zrobimy
jedno zajście, ale prawdopodobnie nic z tego nie będzie. Tak że proszę już
myśleć na decyzją …”. Ten fragment poświadcza, że:
1. Kapitan nie zamierzał ani „do skutku”, ani nawet
proponowanych przez por. Wosztyla dwóch prób. Do rozpoznania sytuacji jedno
podejście mu wystarczało.
2. Kapitan nie liczył na lądowanie.
3. Kapitan nie żądał
decyzji natychmiastowej, ale wyznaczył czas na jej podjęcie do ukończenia próbnego podejścia.
Gdy Dyrektor Kazana
wrócił do Prezydenta, to prawdopodobnie w jego saloniku zgromadziło się już
kilka osób. Dyrektor przekazał im informację Kapitana, zwłaszcza prośbę o wybór
lotniska zapasowego. Po czym prawdopodobnie cofnął się do korytarzyka, skąd
miał wgląd zarówno do kabiny pilotów, jak też możliwość śledzenia dyskusji w
saloniku. W której zastanawiano się; Mińsk czy Witebsk, o czym świadczą luźne
frazy, które omówię w cz. „Podejście”.
Salonik miał jeden dodatkowy fotel oraz trzy lub
czteromiejscową kanapę, które mogły nie pomieścić wszystkich zgromadzonych. Możliwe, że jakieś
osoby znalazły miejsce w ok. 3-metrowym korytarzyku między salonikiem, a kabiną
pilotów. Wbrew twierdzeniu A. Artymowicza że mikrofony CVR nie sięgały
saloniku, to jednak sięgały i rejestrowały, tym bardziej, że rozmawiający byli
podekscytowani. A jeszcze bardziej byli słyszalni ci, którzy nie mieszcząc się
w saloniku, przebywali w korytarzyku.
Przed podejściem
To, co się działo przed
podejściem, na ogół wystarczy streścić, a tylko niektóre sytuacje wymagają omówienia.
Na wieży w Smoleńsku coraz
bardziej zdenerwowany Plusnin (widać to po ilości rzucanych przekleństw)
usiłuje od Dyspozytora Murawjowa uzyskać wskazanie konkretnego lotniska
zapasowego, na które mógłby polskiego tupolewa odesłać po nieudanym podejściu
(o tym, że Witebsk jest nieczynny, też nie wie). Ale Murawjow zwleka.
o O o
Zaś Tu-154, począwszy od 8:27,
zniża się do zapowiedzianych 1500 metrów.
Tu komisja Millera
popełniła kompromitujący ją błąd. Choć słusznie zauważyła, że Kapitan wykonywał
to zniżanie względem poziomu lotniska (QFE = 745 mmHg), choć powinien je odnosić
jeszcze do poziomu uniwersalnego (QNH = 760 mmHg), to komisja mylnie wyliczyła,
że zamiast do dozwolonych 1500 metrów – zniżył się za bardzo, bo aż do 1332
metrów. To zaś byłoby przekroczeniem otrzymanego zezwolenia i wręcz naruszeniem
przestrzeni powietrznej.
Tymczasem wyliczamy, analogicznie uwzględniając 168-metrową różnicę między QFE
a QNH, ale we właściwą stronę, że wtedy samolot zniżył się do
1668 metrów. Czyli niczego nie naruszył. A i tę wysokość zajmował tylko przez
minutę, bo KL Plusnin natychmiast wydał dyspozycję dalszego zniżania do 500 metrów.
W ten sposób upada
kolejny zarzut komisji Millera pod adresem załogi Tu-154. Ale to wcale nie jest ostatni nietrafiony zarzut, bo dalsze są też nietrafione.
O godz. 8:27:55 w przestrzeni
radiowej zaistniał wzbudzający wiele kontrowersji, a nawet sensacji, komunikat przesłany
przez nieznany rosyjski samolot (tłum. z j. ros.): „Sześć … zakończyłem zrzut, zniżanie na wschód … Pozwolili?”. Ten
komunikat został podany na częstotliwości, jaką załoga Jaka obrała do łączności
z tupolewem. Więc na wieży w Smoleńsku nie był słyszany, a tym bardziej nie był
dla niej przeznaczony. O tym nieznanym samolocie można powiedzieć tylko tyle,
że od naszego tupolewa przelatywał w granicach zasięgu UKF, czyli kilkudziesięciu
kilometrów (mógł być dowolnie bliżej), a kontaktował się z
nieznanym odbiorcą. Mógł to być samolot gaśniczy albo rolniczy, do rozsiewu
pestycydów.
O 8:28:01 stenogram Artymowicza,
jako jedyny, wychwycił słowo przypisane Kpt. Protasiukowi: „Witam!”.
Kapitan mógł być
akurat odwrócony i przywitać kogoś, kto zajrzał do kabiny. Nie ma jednak żadnych
danych, by wskazać na konkretną osobę. Przypominam, że drzwi kabiny były
otwarte, a tuż za nimi znajdowała się, służąca także pasażerom, toaleta.
Na uwagę zasługuje jeszcze to, że w
okresie 8:28 - 8:30 pilot tupolewa wypytał załogę Jaka-40 o grubość warstwy chmur
(„Około 400-500 metrów”) oraz o
rosyjski samolot Ił-76, który tego dnia też miał przylecieć do Smoleńska („Ił dwa razy podchodził i chyba gdzieś
odlecieli”).
Tu można doprecyzować, że Ił
próbował lądować na godzinę przed katastrofą tupolewa, jako drugi w kolejce po
polskim Jaku. Ale wtedy warunki pogarszały się tak szybko, że jego lądowanie
już się nie powiodło. Od smoleńskich kontrolerów otrzymał zgodę na jeszcze jedną
próbę, tym razem zgodę ograniczoną („Posadka
dopołnitielno”). Ta próba też się nie powiodła (wg załogi Jaka – Ił przeleciał
z lewym skrzydłem zaledwie parę metrów na płytą lotniska). Po czym KL Plusnin
odesłał go do Moskwy.
o O o
Dalszy ciąg oraz podsumowanie – w cz. „Podejście”
Oprac. >Alur< – lipiec 2019r.
Komentarze
Prześlij komentarz