Kret

Na lipcowym szczycie 2020r. tzw. „oszczędne kraje” Unii tylko pozornie się wycofały z forsowania tzw. „mechanizmu praworządności”. Mającego dla nich ogromne znaczenie, bo zapewniającego im aż trzy cele; dać wtórne oszczędności, utrzymać w karności kraje słabsze i pomóc lewactwu się w nich zagnieździć, tu przede wszystkim w Polsce i na Węgrzech.

I gdy im się nie udało na tym szczycie wymusić jednomyślności - „mechanizm praworządności” wprowadziły tylnymi drzwiami, w drodze rozporządzenia podjętego już tylko większością. Na tak jawne szachrajstwo Polska i Węgry zgodzić się nie mogły, więc sięgnęły po jedyny dostępny im instrument, czyli weto dla całej perspektywy budżetowej na lata 2021-2027. (Przy tym ciągle podkreślam, że sprzeciw nie dotyczy rozdziału kwot budżetowych, ale powiązania tych wypłat z kryteriami czysto ideologicznymi). Wtedy kraje Europy Zachodniej przeciw tej dwójce rozpętały ogromną kampanię. Rozpętały ją na tylu płaszczyznach, że prościej jest powiedzieć, na jakich jej nie rozpętały. A właściwie – że takich płaszczyzn nie ma, gdyż sięgnęły po wszystkie.

Oczywiście Francja i Niemcy, a z nimi Beneluks i Skandynawia, nie musiały się wysilać, by zatrudnić obecną w unijnych strukturach polską opozycję. Ta już dawno udowodniła, że dla siłowego odbicia władzy w kraju jest gotowa go nawet sprzedać – tu przypomnę sienkiewiczowską paralelę o „postawie sukna”. I że nie jest ważne, ile jeszcze polskiego dobra i polskiej suwerenności odda w obce ręce, byle w tym szabrze miała też swój udział. A w Unii zadowoli się pozycją wasala, zamiast partnera.


 
Prócz niej uaktywnili się też krajowi targowiczanie, czyli Marszałek Senatu T. Grodzki i Prezydent Warszawy R. Trzaskowski. Którzy przecież do występowania w imieniu Polski żadnych kompetencji nie mają, czyli odgrywają klasycznych rokoszan. I tak oto w swym telewizyjnym orędziu Marszałek Grodzki, kreśląc w powietrzu charakterystyczne trójkąty, zapewniał, że Polsce „reguła praworządności” nie zaszkodzi, o ile zgodzimy się na klejące się do sklepowych towarów ręce niektórych sędziów i na niektórych szpitalnych ordynatorów, tym razem chętnych na wziątki od pacjentów. A ponadto: na przyjmowanie groźnych terrorystów w charakterze imigrantów,  na zabijanie nienarodzonych dzieci z zespołem Downa, na eutanazję ciężko chorych dzieci do lat 12-tu, (do tego bez ich zgody!), na małżeństwa jednopłciowe, czy na organizowanie targów niemowlętami do adopcji – bo wg unijnych standardów tyle „wystarczy by być praworządnym”, jak to zgrabnie ujął Marszałek Grodzki.

Zaś Prezydent Warszawy R. Trzaskowski, wespół ze swym budapeszteńskim odpowiednikiem, napisali do carycy Kata… przepraszam; do Komisji Europejskiej, wiernopoddańczy adres. A wyjątkową ich bezczelnością było przypisanie sobie, mimo zaledwie lokalnego znaczenia ich urzędów, wręcz ról przedstawicielskich w swych krajach, na poziomie co najmniej szefów rządów. Czego wyrazem w ich adresie było tytułowanie Premiera Morawieckiego i Premiera Orbana jedynie „panami”.

Tym bardziej nie próżnują politycy opozycji o ogólnokrajowym zasięgu. Niemal wszyscy, bo z wyjątkiem Konfederacji, P. Kukiza i części Stronnictwa Ludowego, polski rząd ostro krytykują, a społeczeństwo straszą „polexitem”. Oczywiście z przewodniczącym Platformy Obywatelskiej B. Budką na czele, który twarde stanowisko naszego rządu nazwał „szaleństwem”, „mizernym prężeniem muskułów” i „zdradą polskiej racji stanu”.

Ciekawe, że te postawy polityczne, tak na forum Unii jak na krajowym, nie zyskują proporcjonalnego do wyborczych elektoratów społecznego poparcia. Zjednoczona Prawica, mimo wciąż jeszcze prowadzenia, w sondażach uzyskuje tylko od 30-tu do niecałych 40-tu procent głosów wyborców. Ale w kwestii weta tych samych wyborców popiera ją grubo ponad połowa. To naprawdę mocny mandat dla asertywnej postawy i twardego stanowiska rządu Premiera Morawieckiego.

Tak wyraźne społeczne poparcie dla weta musieli też zauważyć unijni przeciwnicy Polski i Węgier. I podjęli bardzo perfidną grę zakulisową.


 
Przy udziale mediów, które w Polsce wciąż jeszcze w przeważającej mierze są w rękach obcego kapitału, usiłują rozbić zaufanie do siebie premierów Morawieckiego i Orbana. I tak na portalu Onet pojawiła się „analiza” wieszcząca, że Orban w krytycznym momencie się wycofa i naszego Premiera zostawi na lodzie. A po dwóch dniach na tym samym Onecie pojawiła się inna „analiza”, tym razem twierdząca, że weto tak naprawdę służy tylko Węgrom, a Polska daje się im wykorzystywać. Pomimo pewnej sprzeczności tych tez, że weto forsuje niby tylko Polska, a za drugim razem że tylko Węgry, to próba zachwiania ich spójnością jest wyraźna.

Zastanawiająca jest też postawa Premiera Portugalii – Antonia Costy, który 29 listopada wyraźnie poparł stanowisko Polski i Węgier, o czym doniosły światowe media. By już dwa dni później się z tego wycofać i zapewnić o poparciu dla „mechanizmu praworządności”. Trudno się oprzeć pewności, że go po cichu acz brutalnie sprowadzono do pionu.

Mam jednak podstawy się obawiać, że Unia przeciw Polsce gra nie tylko politykami innych krajów lub politykami polskiej opozycji, ale że dysponuje nawet… politykami Zjednoczonej Prawicy!

Bo jak inaczej rozumieć niedawne wypowiedzi Wicepremiera (!) Jarosława Gowina, że jest przeciwny wetu. Musiałby być głupcem aby nie rozumieć, że takie publiczne enuncjacje, do tego tuż przed rozstrzygającym szczytem Rady Europejskiej, bardzo osłabiają naszą pozycję negocjacyjną. Czyli kret?

Kiedyś w nim ceniłem umiarkowanie i umiejętność poszukiwania kompromisów. Ale jest różnica między kompromisem, a zdradą. Dziś uważam, że jego wykluczenie ze Zjednoczonej Prawicy, a z nim niestety części jego posłów, jest koniecznością, a więc pozostaje już tylko kwestią czasu. Bo po zamieszaniu z wyborami prezydenckimi swemu ugrupowaniu czyni już drugą szkodę. Nie stać nas na trzecią.

Cóż jednak dalej z postawieniem się Polski i Węgier przeciw unijnemu dyktatowi? Piszę ten tekst w czwartkowy poranek 10.12.2020r., w dniu, w którym według „nieoficjalnych informacji” ma w tej sprawie dojść do satysfakcjonującego dla obu stron porozumienia. I nawet nie czekam na jego ogłoszenie, bo niespecjalnie wierzę w skuteczne zabezpieczenie naszych interesów, a już na pewno nie wierzę w jego trwałość. Nawet jeśli premierzy M. Morawiecki i W. Orban ogłoszą, że osiągnęli zamierzone cele, to sami dobrze wiedzą, że nie będzie to rozstrzygnięcie konfliktu, a tylko zawieszenie broni. I że wojna będzie trwać dalej.


 
Kraje chcące trząść Unią już raz dowiodły, jak „lipcowe porozumienie” potrafiły obejść tylnymi drzwiami. Tak samo obejdą i dzisiejsze, jeśli rzeczywiście zostanie zawarte. Bo już nie tylko nie zrezygnują z wymienionych na wstępie trzech celów, dla nich wciąż podstawowych, ale zwłaszcza po tym sporze nie mogą sobie pozwolić, by Polska i Węgry zyskały poczucie sukcesu. A już szczególnie, by tym sukcesem zaraziły się kraje trzecie, gdyż to oznaczałoby koniec ich dominacji.

Co nie oznacza, że stawiam sprawę na ostrzu noża; „weto, albo śmierć”. Jeżeli premierzy M. Morawiecki i W. Orban użycie „mechanizmu praworządności” zdołają znacząco osłabić lub choćby na jakiś czas oddalić, to lepiej będzie pozostać w grze, niż w klinczu. By zyskać czas na zasiewy, czasem warto zawrzeć przejściowy pokój.

Ponadto nie mam wątpliwości, że rzeczywiste lub nawet tylko urojone skutki weta opozycja wykorzysta do kolejnego rozchwiania nastrojów społecznych. I że, pomimo pozornych apeli o jego zaniechanie, już zaciera ręce i na weto się cieszy.

Cóż więc czeka Polskę i Węgry, po wecie lub bez? Za Węgry nie odpowiem, bo tego kraju aż na tyle nie znam. Ale twierdzę, że polskie społeczeństwo, mimo postępującej sekularyzacji, wciąż jeszcze nie jest gotowe na tak gruntowną przemianę ideową, do jakiej próbuje nas przymusić Zachodnia Europa. Obecnie zaś mamy rząd, który w tym też nie ustąpi. Więc wojna, i to zażarta, nie ustanie.

  >Alur< – 10 grudnia 2020r.

Komentarze